Po styczniowej wyprawie na Australian Open nasz Relaksmisyjny radar nie pozwolił na nam na długo zapomnieć o wielkim tenisie. Idealnym pretekstem aby ponownie zobaczyć najlepszych tenisistów świata w absolutnie unikatowej scenerii okazał się kultowy Sunshine Double. Dwa marcowe turnieje – Indian Wells i Miami Open – odbywające się w najbardziej słonecznych stanach USA stały się przyczynkiem naszego kolejnego wypadu zza wielką wodę. Tysiące kilometrów, masa atrakcji, niezapomniane widoki aż w końcu wyczekiwany, polski triumf. Jak wspominamy uznawane przez wielu najlepsze „tysiączki” na świecie? Zapraszamy do lektury.
Sunshine Double – para doskonała
Tenisowi fani z całego świata, szukający kolejnych outdoorowych turniejów okraszonych ciepłymi promieniami słońca kierują swoją uwagę na odbywające się po sobie Indian Wells i Miami Open. Turnieje rozgrywane na legendarnych kortach w Kalifornii i na Florydzie gwarantują doskonałą pogodę aby obcować z tenisem na najwyższym poziomie. W tym roku warunki atmosferyczne bywały kapryśne, na szczęście odbiło się to kosztem wyłącznie jednego z dni zaplanowanych na oglądanie tenisa. Mamy na to jednak swoje sposoby – aby podtrzymać sportowe emocje udaliśmy się na mecz NBA do Kesaya Center, gdzie na swoim podwórku Miami Heat podejmowało New Orlean Pelikans.
Indian Wells – Tennis Paradise
Na Indian Wells dotarliśmy wypożyczonymi autami w iście amerykańskim stylu. Zamieszkaliśmy w domu z basenem w urokliwej dzielnicy z widokiem na palmy i licznie usytuowane pola golfowe. To w końcu idealne miejsce dla zamożnych amerykanów (IW ma najwyższy odsetek milionerów w USA), którzy licznie przeprowadzają się tutaj na zasłużoną emeryturę. Z dala od miejskiego zgiełku, gdzie dni wolno mijają w otoczeniu nieskażonej natury i idealnymi warunkami do gry w golfa czy tenisa. Czego chcieć więcej?
Podczas Indian Wells mieliśmy zagwarantowaną możliwość zobaczenia najważniejszych meczy turnieju – od ćwierćfinałów aż po historyczne finały. Słynny Tennis Garden to mokry sen każdego fana tenisa – zapierający dech widok na korty w otoczeniu palmowego, pustynnego krajobrazu to absolutne must see. Stąd zapamiętamy przede wszystkim epicki, półfinałowy pojedynek dwóch najlepszych graczy młodego pokolenia – Carlosa Alcaraza i Jannika Sinnera. W niedzielę zamykaliśmy turniej uzbrojeni w polskie flagi, które dumnie wywiewały w chwili wielkiego triumfu Igi Świątek nad Marią Sakkari w finałowej potyczce.
Nasza zawodniczka nie miała tutaj sobie równych – polskie zwycięstwo w takich okolicznościach? Życie napisało nam najlepszy scenariusz. Najbardziej doświadczone, turniejowe lisy w naszej ekipie jednogłośnie stwierdziły „ lepszego turnieju już w tym roku nie zobaczę”. Teza została bardzo szybko obalona. Powód? Rozpoczynający się Miami Open by Itau na drugim wybrzeżu. Kochamy wykorzystywać takie sytuacje – skoro możemy w ciągu dwóch tygodni zobaczyć dwa „tysiączki”…to czemu nie?!
Miami Open – szyk, blask i palmy
Wielkie areny, smak ostatecznego zwycięstwa, finałowa otoczka – jasne, to kapitalna sprawa dla zawodników i fanów. Creme de la creme to mimo wszystko w naszej opinii możliwość obcowania z tenisem „na wyciągnięcie ręki”. Boczne korty, z graczami na wyciągnięcie ręki czy liczne sesje treningowe – tego uświadczyliśmy w trakcie Miami Open. Patrick Mouratoglou trenujący Holgera Rune, możliwość zdjęcia czy autografy absolutnej czołówki – kto się porządnie pokręci po tutejszych kortach może wpaść na prawdziwe skarby. Z jakimi obrazkami wróciliśmy ze szlagieru rozgrywanego na Florydzie?
Epicki Hard Rock Stadium, którego monumentalne rozmiary idealnie wpasowują się w amerykański klimat. Swoje trzy gorsze dołożyliśmy przede wszystkim na jednym z mniejszych kortów, gdzie po zaciętym, trzy setowym boju Hubert Hurkacz pokonał Aleksandra Szewczenko. Z ręką na sercu, lepszy doping miał tylko na głównej arenie Seyboth Wild od swoich brazylijskich fanów. Hubi niesiony polskimi gardłami i flagami spędził z nami po meczu kilkanaście minut, dziękując pamiątkową fotką czy ręcznikiem, który szczęśliwie trafił do naszego obozu, wpadając w ręce wzruszonej Kasi.
Wielki świat poza tenisem
Czy taki w ogóle istnieje? Jeszcze jak! Szczególnie na amerykańskiej ziemi, gdzie obok najlepszego tenisa zobaczyliśmy kultowe miejsca, które na stałe wpisały się w popkulturalny i architektoniczny krajobraz Stanów Zjednoczonych. Kilkugodzinna wycieczka wokół Joshua Park to raj dla osób uprawiających wspinaczkę – naszą eksplorację jednego z najsłynniejszych parków narodowych zaliczyliśmy jednak z auta, z przerwami na postoje aby zrobić zdjęcie z charakterystycznymi drzewami Jozuego i kaktusami Cholla, które potrafią w tym miejscu przetrwać w temperaturze 60 °C.
Będąc w Kalifornii grzechem byłoby nie odwiedzić Palms Springs. Otoczone górami skalistymi i zbudowane na terenie pustynnym miasto słynie jako tamtejszy ośrodek turystyczny i wypoczynkowy, gdzie w okresie zimowym mieszkają tu różne gwiazdy amerykańskiego show-biznesu. Krótka rundka po mieście, zakupy w okolicznych sklepikach pamiątkowych, kolacja w typowej, meksykańskiej knajpce czy spotkanie z 26-metrową Marylin Monroe – to trzeba zobaczyć.
W drodze do Miami zatrzymaliśmy się w Los Angeles, gdzie spędziliśmy dwie doby w hotelu z widokiem na Venice Beach. W tym miejscu obcowaliśmy z prawdziwie egzotycznym koktajlem – na deptaku spotkaliśmy artystów, przebierańców, tancerzy, śpiewaków czy bezdomnych, witających turystów z każdej strony. Zupełnie przypadkowo udało nam się zobaczyć z dachu hotelu wystrzelenie rakiety SpaceX Rocket – just California things…
Nie odbyło się od wycieczki pod Dolby Theater, gdzie co roku rozdawane są najważniejsze nagrody amerykańskiego przemysłu filmowego – Oscary. Stamtąd udaliśmy się m.in. na Mulholland Drive z widokiem na całe LA czy krótki pit stop pod legendarnym napisem HOLLYWOOD. Skoczyliśmy rzucić okiem na Beverly Hills oraz wynajętymi rowerami posmakowaliśmy utopijnego smaku blisko 6 kilometrowej plaży Santa Monica. Na Florydzie zamieszkaliśmy zaraz przy Miami Beach – krystaliczny ocean, siłownie na plaży czy doskonałe trasy rowerowe pomiędzy licznie osadzonymi palmami – tych widoków nam nikt nie zabierze. W trakcie Miami Open odbywa się tutaj jeden z największych festiwali z muzyką elektroniczną – Ultra Miami.
Bogaty katalog imprezowy to doskonała alternatywa po całodziennych zmaganiach na kortach. Przejechaliśmy się busem turystycznym eksplorując miasto, skoczyliśmy do słynnych kubańskich knajpek i zmierzyliśmy się z aligatorami w Parku Everglades. Żegnając się z Miami skoczyliśmy jeszcze do artystycznej dzielnicy Wynwood, gdzie zobaczyliśmy najsłynniejsze na świecie graffiti od lokalnych artystów.
Tenisowa utopia
Sunshine Double pobudza wszystkie zmysły: słuch niesamowitymi dźwiękami artystów z różnych bajek, wzrok ciekawymi ludźmi i niespotykaną architekturą oraz węch nieprawdopodobnym umiejscowieniem w samym środku natury. Wszyscy są tam, by dawać – czuje się wielki impuls kreatywności. Doświadczenie to słowo klucz – dlatego nie rozpisując się dalej – warto to przeżyć na własnej skórze. Do zobaczenia za rok!