Zabieramy Was znów na daleką wyprawę, ale tym razem na zachód. Marzec to 2 wielkie wydarzenia w kobiecym i męskim tenisie – piąta lewa wielkiego szlema, turniej BNP Paribas Open w Indian Wells oraz równie mocno obsadzony – Miami Open by Itau. Chwała temu, kto wymyślił te 2 turnieje w najbardziej słonecznych stanach Ameryki i chwała nam, że podróż za wielką wodę postanowiliśmy realizować cyklicznie (hehe). Co czyni Sunshine Double taką super wycieczką? O tym przeczytacie poniżej.
Słoneczny marzec
Oba turnieje rozgrywane są w idealnym do tego czasie – marzec w Kalifornii i na Florydzie jest ciepły, ale nie gorący, suchy i nie wilgotny tak jak większość roku (szczególnie na karaibskim wybrzeżu). Doskonale jest więc wybrać się tam podczas gdy w Polsce panuje jeszcze zima. Indian Wells i Miami Open rozgrywane są zaraz po sobie, jeden po drugim, więc idealnie można je połączyć podczas 2-tygodniowego tripa. Na początek Kalifornia – lot do Los Angeles to wygodna opcja, tym bardziej, że LOT lata tam już bezpośrednio z Warszawy. Stąd mamy już tylko 200 km do doliny … gdzie pośrodku pustyni powstało wszystko co bogatym Amerykanom na emeryturze do szczęścia potrzebne: oprócz centrum tenisowego znajdziecie tu kluby golfowe, centra handlowe, kilka miasteczek z doskonałymi restauracjami, luksusowymi willami i elegancką zabudową.
Indian Wells
Indian Wells akurat nie jest wyjątkowo ładne – ciekawiej jest w pobliskich Palm Springs czy Indio, ale to tutaj koncentruje się życie w marcu. Fani tenisa zjeżdżają się tu z całej Ameryki, choć 95% przybywających do „tenisowych ogrodów” turystów to wspomniani staruszkowie. Są oni jednak w doskonałej formie, pewnie dlatego, że wciąż ostro trenują – a warunki do tego mają świetne! Słońce, doskonale przygotowane korty, niespotykane nigdzie indziej zaplecze. Oczywiście my też gramy – codziennie rano w słońcu, w jednym z piękniejszych centrów tenisowych jakie możecie sobie wyobrazić – na fioletowym betonie w Palm Desert Tennis Camps.
Spotkania z tenisowymi gwiazdami
Po porannych treningach czas spędzamy z tenisistami z najwyższej półki – oba turnieje to „1000”, więc meldują się tu najlepsi. Indian Wells odwiedzamy podczas najważniejszych meczów – oglądamy ćwierćfinały, półfinały i finały. W tym roku udało się nam zobaczyć świetny finał Federera z Del Potro, nerwy Rogera na żywo smakowały wyjątkowo! W Miami za to jesteśmy na 2 pierwszych rundach, dzięki czemu możemy zobaczyć więcej meczów, treningów i załapać się na sesje autografów. Tegoroczny turniej Miami Open po raz ostatni rozgrywany był na Key Biscane, a od przyszłego roku organizatorzy przenoszą go dalej na północ, na stadion footballu amerykańskiego Hard Rock Stadium. Miło było więc zamknąć pewien etap – szczególnie miło z Agnieszką Radwańską, która na naszych oczach pokonała tu Simonę Halep. Warto przypomnieć, że w 2012 roku Aga tu triumfowała.
Pozatenisowe atrakcje
Poza tenisem mamy też czas na to, co w marcu szczególnie przyda się wszystkim stęsknionym za słońcem – relaks na plaży Venice w Los Angeles czy Miami Beach na południowym cyplu Florydy to klasyki! Ta pierwsza, znana z serialu Californication to miejsce niezwykłe – pełne odmieńców, artystów, rastamanów i bezdomnych dziwaków, którzy zawsze z uśmiechem witają podróżnych. Okolice Venice najlepiej zwiedzić na rowerze – jednośladem o grubych oponach pokonać można kilkanaście kilometrów od Marina del Rey – największej na świecie przystani jachtowej do Santa Monica, gdzie rozpoczyna się Route 66. Żeby atrakcji nie było mało to w Miami podczas turnieju odbywa się festiwal muzyczny, na który zjeżdżają się nie tylko latynoscy specjaliści od kubańskiej salsy, ale i światowej sławy twórcy muzyki elektronicznej, którzy występują na Miami Ultra. Jest zatem bardzo ciekawie. W obu miejscach mamy wynajęte samochody, więc codziennie organizujemy sobie wycieczki – w Kalifornii do Parku Narodowego Joshua Tree i w okolice Los Angeles, gdzie odwiedzamy Beverly Hills, Hollywood czy Santa Monica, a na Florydzie docieramy do Key West i stajemy oko w oko z aligatorami w Parku Everglades. Jest też czas na zakupy – tak, tak, w outletach spędzamy kilka dłuższych chwil…